Rozdział Pierwszy

 Lazurowa woda Zatoki Meksykańskiej falowała tego dnia ze szczególną delikatnością. Łódki płynące po niebieskiej tafli zdawały się sunąć w powietrzu z zaskakującą lekkością. Nie miało znaczenia czy był to kuter rybacki, czy galera. W oddaleniu o około 10 mil morskich od brzegu dryfowała mała łódź wiosłowa, na której pieczołowicie machając wiosłami znajdował się przeciętnego wzrostu chłopak o krótkich, czarnych włosach i opalonej skórze, trzymając między nogami kosz na ryby. Po kilkudziesięciu minutach dopłynął do brzegu wciągając z wysiłkiem łódź na plażę i przywiązując ją do drzewa grubą liną, ponieważ nie stać go było na opłacanie miejsca w doku. Nagrzany piasek parzył jego bose stopy, jednak ten zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wrócił do łódki, wziął kosz pod pachę i powolnym krokiem zmierzał w stronę miasta, gdzie stała jego chatka. Ów domek znajdował się przy samym porcie. Miał ponad trzydzieści lat i przetrwał dwa pożary. Cudem można nazwać to, że w ogóle jeszcze stoi. Ale jak rybak sam mawiał: "Jeżeli mam gdzie się podziać to nie ważne czy wieje, czy kapie. Byleby była to dla mnie ostoja". Znużony dniem nieustannych porażek na morzu nie zauważył nawet swojej przyjaciółki, która czekała na niego przy ruinie, w której mieszkał. Przeszedł obok niej i lekkim pchnięciem otworzył, już i tak rozlatujące się, drzwi.
-Revi? Revi! Stoję tutaj już jakiś czas a ty nawet nie zamienisz ze mną słowa?
-Och.. Se.. Setaria! Wybacz, ale nie zauważyłem cię tutaj.. -powiedział z trudem powstrzymując się od ziewnięcia- Co ty tutaj tak właściwie robisz?
-Eh.. Widzę, że nawyki z morza ci się udzielają, bo już masz pamięć złotej rybki -przewróciła oczami dziewczyna- Przecież sam zaprosiłeś mnie i Lucy na kolację w twojej dziu... -rozejrzała się dookoła- To znaczy w twoim domu.
-To miało być dzisiaj? Przepraszam. Zapomniałem. Ale i tak zapraszam -dodał po chwili namysłu-  tylko jest jeden problem -mówiąc to pokazał kosz z jednym, niewielkim dorszem.
-Nie martw się! Lucy przyniesie coś z targowiska, a ja od zaprzyjaźnionego farmera przyniosłam trochę ziemniaków i świeżutki chleb, więc mamy chyba co jeść -uśmiechnęła się życzliwie do wychudzonego przyjaciela.
 Setaria była zielarką. I to nie byle jaką! Była jedyną zielarką w mieście i potrafiła wyleczyć praktycznie z każdej dolegliwości. Ta niewysoka, piegowata dziewczyna o rudych, kręconych włosach chodziła w zielonych ubraniach, które sama sobie uszyła. Zawsze przy boku miała torbę pełną rozmaitych ziół, bo nigdy nie wiadomo kiedy coś się przyda. Weszli razem do małego pomieszczenia, gdzie na samym środku stało palenisko z kociołkiem tuż nad nim. Na ziemi w prawym rogu pod oknem leżało posłanie wypełnione sianem, a po lewej stronie mieściła się stara szafa oraz kilka beczek i prowizoryczny, drewniany stolik. Po wejściu zabrali się do roboty. Setaria zaczęła sprzątać i przygotowywać wszystko do przyjścia Lucy, a Revi zaczął zajmować się przygotowywaniem ryby i ziemniaków, które zamierzał upiec. Chłopak miał sporo wad, jednak nikt nigdy nie powiedział mu, że źle gotuje. Miał do tego wrodzony talent. Zupełnie jak ten do pływania po morzu. Kiedy jego ojciec jeszcze żył zabrał go na swój piękny okręt i nauczył go tego, co młody umysł dziesięciolatka mógł pochłonąć. Czyli jak stawiać żagle, sterować okrętem, nawigować za pomocą mapy i kompasu, a nawet jak za pomocą zręcznego ruchu dostać się na maszt, jeżeli zachodzi taka potrzeba. Jednak jedną lekcję zapamiętał najbardziej. Kiedy ktoś krzyczy "Uwaga na bom!", chowaj głowę. Na samo wspomnienie o tym chwycił się za głowę i zaczął masować bok. Jednak jego ojciec nie żył od siedmiu lat, a matka zostawiła go dwa lata później. Od tego czasu sam ledwie wiąże koniec z końcem. Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi rozległo się pukanie do drzwi.
-Tak? -zapytał Revi otwierając drzwi. Za nimi spodziewał się zastać zaproszonego gościa, jednak zamiast niej stał mały pulchniutki człowieczek z długą, brązową brodą sięgającą aż do kolan.
-Mam wiadomość dla pana Reviego od Lucy. -powiedział szorstkim głosem.
-Revi to ja. Słucham pana, ale przed tym, powiedz mi panie jak cię zwą?
-Zoltan Żelaznoręki. Jestem kowalem i mieszkam na farmie Hektora, farmera i znajomego tej pani -wskazał na Setarię- Panienka Lucy nie może dzisiaj przyjść, ponieważ właśnie została zarządcą portu i musi ogarnąć te wszystkie papierzyska... Yyyy... Czy coś tam -podrapał się w tył głowy- No! To wiadomość przekazana. Miłej kolacji życzę! -odwrócił się unosząc prawą dłoń i odszedł. Revi skinął głową i posmutniał. Lubił Lucy i bardzo chciał, żeby przyszła, jednak Setaria tutaj jest i musiał zadbać o to, aby atmosfera była taka, jak należy! Po przygotowaniu kolacji dwójka przyjaciół usiadła na pryczy rybaka i zaczęła jeść. Posiłek spożywali w ciszy. Wokół słychać było tylko skrobanie drewnianej zastawy stołowej oraz nocne ptaki, które wraz z zapadnięciem zmierzchu wychodziły na żer. Chłopak spojrzał na swojego gościa i uśmiechnął się pogodnie.
-Dziękuję Ci, że tutaj jesteś. To wiele dla mnie znaczy, szczególnie w tym dniu -dodał szeptem.
-Ach! No tak! To dzisiaj jest rocznica śmierci twojej matki. Kompletnie o tym zapomniałam -przejęła się zielarka.
-Nic nie szkodzi. Ja sam powoli przestaję pamiętać jej twarz. Głos. Sposób w jaki karciła mnie po głowie chochlą za głupoty, które robiłem. Szkoda, że po niej został mi tylko ten dom -zamyślony wstał i chciał sobie nałożyć jeszcze pieczonego ziemniaka, lecz potknął się o kant kamienia, który oddzielał palenisko od domu i przekoziołkował przez pół domu uderzając o jedną z beczek przewracając ją.
-Revi! Wszystko gra? -Setaria próbowała powstrzymywać się od śmiechu i zachować należytą powagę.
-Tak. Boli -masował się po grzbiecie- Ale żyję... Zaraz. Co to jest...? -spojrzał na denko od przewróconej beczki, na której przyczepiona była koperta z pieczęcią. Dziewczyna podeszła do niego, a on trzymając ją w ręce starał się skojarzyć symbol, który widniał na glejcie.
-To jest symbol z urzędu. Chyba od notariusza! Pokaż to! -wyrwała kopertę z rąk Reviego i odpieczętowała list- "Szanowna Pani Elisabeth Ramsey" ... Bla, bla, bla... O! Jest! "Zapisuję cały dom oraz zawartość doku numer siedemdziesiąt trzy, na rzecz mojego syna, Reviego Ramsey. Klucz może odebrać w urzędzie notariusza" i podpis.
 Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Jedynym czynnikiem jaki przerwał tą chwilę milczenia był huk grzmotu i nagłe urwanie chmury.
 Zaczęła się burza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz